środa, 15 sierpnia 2012

CATHERINE - RECENZJA


„Kasia, Kaśka, Katarzyna, to jest diabeł, nie dziewczyna...” Vincent Brooks zapewne nie zna tej rymowanki, ale jak mało kto byłby w stanie potwierdzić jej trafność. Wzorcowy everyman, pozbawiony większych ambicji chuderlawy chłopina po trzydziestce, od dłuższego czasu trwa on w bardzo dla niego wygodnym, mało zobowiązującym związku ze swoją dziewczyną imieniem Katherine. Gdy ta pewnego dnia zaczyna przebąkiwać o małżeństwie, Vincent jest mocno zakłopotany. Wieczorem, zapijając wątpliwości w swoim ulubionym barze, nasz bohater daje się uwieść tajemniczej dziewczynie o imieniu... Catherine. Z dnia na dzień sytuacja komplikuje się coraz bardziej, a jakby tego było mało, Vincent zaczyna mieć koszmary, z których rano praktycznie nic nie pamięta, podczas gdy okolicą wstrząsa seria tajemniczych śmierci – zdrowi, młodzi mężczyźni giną we śnie z wyrazem przerażenia na twarzy, a jedyną łączącą ich cechą zdaje się być niewierność wobec partnerek...

Tak w dużym skrócie przedstawia się fabuła Catherine, najnowszej gry twórców serii Persona. Fani wychodzących pod tym szyldem erpegów mogą się więc rzecz jasna znów spodziewać opowieści na bardzo wysokim poziomie, z rozbudowanymi psychologicznie postaciami i pomysłowo wykorzystaną konwencją realizmu magicznego. Choć i tutaj fabuła momentami skręca w dziwne rewiry, to skrajnie wydawałoby się niegrowa historia angażuje w dokładnie ten sam charakterystyczny sposób co perypetie nastolatków z Inaby. Jest też o wiele krótsza, co może przekonać do gry wszystkich tych, którzy nie mają dość cierpliwości żeby poświęcić erpegowi pięćdziesięciu godzin.

Catherine zresztą erpegiem wcale nie jest. Co prawda zachowany zostaje tutaj sztywny personowy podział rozgrywki na scenki fabularne, socjalizowanie się i krążenie po labiryntach, ale te ostatnia czynność niewiele ma wspólnego z klasycznym tłuczeniem dziesiątek potworów i nabijaniem kolejnych poziomów. Zamiast tego wspomniane koszmary Vincenta przybierają formę gry logicznej. Nasz bohater hula w nich w samych bokserkach po wieżach ułożonych z różnego rodzaju sześcianów. Musi on manewrować nimi na tyle umiejętnie, aby wspiąć się po nich na sam szczyt konstrukcji – co jest o tyle trudne, że stosują się one do zasad, które niewiele mają wspólnego z grawitacją. Sytuację dodatkowo utrudnia fakt, że wieża powoli zapada się w nicość, a co jakiś czas Vincenta ściga jakaś żądna mordu istota, uosabiająca jego aktualne lęki w świecie rzeczywistym – design tych de facto bossów przywodzi zresztą na myśl równie pomysłowe projekty Cieni z czwartej Persony.

Wspinaczka zmusza do aktywacji szarych komórek i sama w sobie stanowi całkiem wciągającą grę logiczną, ale wiąże się z nią jeden problem. Choć pierwsze noce w krainie snów są raczej niepozorne, to w pewnym momencie gra staje się niesamowicie trudna, nawet na najniższym poziomie trudności – na którym zresztą radzę rozpocząć swoją przygodę z Kaśką wszystkim tym, którzy choć trochę cenią sobie swoje zdrowie psychiczne. Utknięcie na amen to zjawisko zaskakująco częste, a choć stawianie przed graczem wyzwania to kolejny znak rozpoznawczy gier wydawanych przez Atlusa, tym razem nie ma możliwości zmniejszenia problemu starym, dobrym grajndowaniem – albo wpadniemy na rozwiązanie zagwozdki, albo nie ruszymy się z miejsca. Co prawda przed większością poziomów możemy nabyć jeden z pomagających we wspinaczce przedmiot, ale jest to wsparcie jednorazowe i rzadko rozwiązujące co bardziej skomplikowane zagadki. Mimo tego twórcom należą się gratulacje za stworzenie naprawdę ciekawej gry logicznej, która spełnia podstawowe wymaganie dla każdej pozycji z tego gatunku – łatwo ją pojąć, ale ciężko zostać w niej mistrzem. Przy czym tutaj „ciężko” to mało powiedziane. Potencjalni masochiści tudzież gracze nadambitni na niedosyt z pewnością nie będą mogli po zakupie gry narzekać – poza grą właściwą na hardzie (w którym przerósł mnie tutorial) mają oni dostęp do ekstremalnie wymagających, losowo generowanych poziomów dodatkowych, a także specjalnej odmiany wspinaczki dostępnej na automacie w barze, do którego chadza Vincent.

Wizyty tamże to drugi główny składnik Catherine. Nikt nie mówi tego głośno, ale Vincent ma wyraźny problem alkoholowy – swój ulubiony przybytek odwiedza codziennie, zazwyczaj ze swoimi kumplami. Rzeczy do zrobienia jest tam sporo. Przede wszystkim możemy pogadać ze wspomnianymi znajomymi, a także z innymi bywalcami baru, którzy, jak to w grze, uczynią z bohatera powiernika ich największych tajemnic - jeśli wykażemy zainteresowanie, rzecz jasna. W międzyczasie otrzymujemy także esemesy (głównie od obu Katarzyn), na które odpowiadamy w wybrany sposób (kilka opcji na każdą linijkę tekstu). Możemy jeszcze zmienić lecącą w tle muzykę, skoczyć do kibelka i... pić. Vincent za nic ma sobie jedenaste przykazanie i co wieczór rozmaite alkohole miesza w najlepsze, bez żadnych negatywnych konsekwencji. Przeciwnie - w nagrodę za zaspokajanie nałogu zostajemy obdarowani ciekawostkami na temat danego trunku (prosto z ust tajemniczego narratora) oraz... zdolnością szybszego poruszania się w nadchodzących koszmarach. Cóż, już po okładce widać wyraźnie, że Catherine do miana gry edukacyjnej nie aspiruje.

Ba, od której strony by nie spojrzeć, podobnie jak w Personach mangowa oprawa kryje grę wyraźnie przeznaczoną dla użytkownika dorosłego. Fabułę napędza alkohol do spółki z erotyką, która zresztą jak rzadko kiedy stanowi o wiele więcej niż dorzucony na siłę ozdobnik – a przy tym jest podawana i dawkowana z odpowiednim wyczuciem. Ponadto bohaterowie nie przebierają w słowach (warto zresztą pochwalić bardzo żywe dialogi i klasowy voice acting), a choć w grze na dobrą sprawę nikogo nie zabijamy, to sceny śmierci w koszmarach są krwawe w przerysowany, komiksowy sposób. Żaden z tych elementów nie jest jednak przesadnie eksploatowany, dobrze zachowane proporcje w każdym z nich czynią świat gry wiarygodnym i interesującym. Wisienkę na torcie stanowi osiem mocno zróżnicowanych zakończeń, na które ma wpływ nasze zachowanie podczas gry – głównie chodzi tu o odpowiedzi na pytania zadawane Vincentowi przez inne postaci, a także przez tajemniczą istotę przesiadującą w konfesjonałach umieszczonych między kolejnymi poziomami koszmaru. Żeby było zabawniej, jeśli gramy na konsoli podłączonej do Internetu, po każdej „spowiedzi” dowiadujemy się natychmiast, jaki procent graczy woli bokserki od slipek albo uważa się bardziej za masochistę niż sadystę – mała rzecz, a cieszy.

Mimo tych wszystkich trafionych i ciekawych rozwiązań gra nie jest niestety pozbawiona wad. Po pierwsze oprawa graficzna to pod względem czysto technicznym żadna rewelacja. Paradoksalnie uwypuklają to pojawiające się w ważniejszych dla fabuły momentach animowe scenki – przejścia między nimi a sekwencjami opartymi na nieco topornym silniku gry zwyczajnie gryzą w oczy. Większym problemem jest dosyć problematyczne rozplanowanie gry. Niesamowicie sztywny schemat rozgrywki sprawia, że momentami Catherine może przynudzać. Do tego z dnia na dzień filmiki, łażenie po barze i nocny alpinizm zyskują na długości i zaczynają męczyć – zwłaszcza ostatnia seria wspinaczek wydaje się na siłę odwlekać będące tuż za rogiem napisy końcowe.

Ogólnie jednak Catherine to kawał dobrej, a do tego nadzwyczaj oryginalnej gry, stanowiącej pierwszej klasy alternatywę dla graczy, którzy znudzili się setnymi edycjami tych samych strzelanek. Sięgnąć po nią powinien też bez wahania każdy fan serii Persona – mimo zupełnie innego korzenia rozgrywki Catherine dzieli z nią w zasadzie wszystkie większe zalety i wady. Trzeba jednak wziąć po uwagę, że osoby łatwo się frustrujące, a także te stawiające akcję nad fabułę i główkowanie raczej powinny sobie darować nawiązanie znajomości z Kaśką. Dziewczyna stawia naprawdę wysokie wymagania, ale też jak mało kto wynagradza cierpliwość swoich adoratorów.

WERDYKT: ŚWIETNY PLUS (8+)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Naprawdę chcesz dodać komentarz? To zbyt miłe żeby było prawdziwe...